sobota, 25 stycznia 2014

obrazek

Podwórko jak każde inne tutaj. Maryjka na środku, farba łuszczy jej się z błękitnego wdzianka i z jednego oka. Ale wygląda na zadowoloną, owinięta girlandami wyblakłych sztucznych kwiatów. Czasami jeszcze któraś ze starszych lokatorek przyniesie do pomnika świeżo ścięte chryzantemy czy róże. Częściej jednak figura przeżywa bliskie spotkania z piłką do nogi, która odbija się niesfornie od bramki wyrysowanej na ścianie kamienicy. Piłka też już zapomniała czasów swojej świetności, jest teraz brudna od błota i trawy, i zostawia kolejny ślad na maryjkowej szacie.
***
Dzieci podobne do tej piłki. Pokryte warstwą kurzu i siniaków, biegają po podwórku, próbując dryblować (starsze), czy zastrzelić się z zabawkowych karabinów (młodsze). Dla tych, którzy nie są szczęśliwymi posiadaczami broni, pozostają kawałki cegieł, którymi tworzą skomplikowane dzieła na podwórkowym betonie. Ale poza tymi kilkoma sprawami, dzieci tu też się niewiele od siebie różnią. Słowo „Legia” wyssały z mlekiem matki, zastępczo za tradycyjne i oklepane „ma-ma” i „ta-ta”, dzięki temu poradzą sobie w życiu, nawiążą kontakty, zdobędą kolegów. „L” w kółku naskrobane długopisem na tablicy ogłoszeń, ostrym kamieniem na ścianie klatki schodowej i w jakiś przedziwny sposób wypalone na drzwiach na strych. „L” jako początek swoistego elementarza.
 ***
Raz za czas dwie kobieciny w chustkach na głowach przejdą się, żeby sprawdzić, czy kapliczka stoi, czy Najświętsza Panienka nie brudna, czy dziewczyny czasem zbyt wyzywająco się nie wystroiły, żeby przebywać w pobliżu boskiej Mateczki. Jak warszawskie autobusy – zjazd do zajezdni, tak kobiety na przegląd techniczny Sanktuarium, zaraz po kościele. 
 ***
Na ławeczce w bramie funkcjonuje za to przedłużenie sklepu monopolowego i baru wątpliwej jakości, a tym bardziej sławy. W dzień przesiadują tam tatusiowie młodych fanów Legii, niezmiennie ubrani w dresy i adidasy, z nieodłącznymi puszkami „Królewskiego” przyrośniętymi do spoconych łapsk. Z trunkiem tym rozstają się tylko wtedy, gdy znużony dzielnicowy zagląda na podwórko. Albo, gdy są zmuszeni wprowadzić odrobinę sportu w monotonię swej egzystencji – mowa tu o sytuacjach rozpoczynających się przeważnie od okrzyku „no dalej, nazwij mnie jeszcze raz frajerem!”, ewentualnie „co Ty powiedziałeś na moją Kachę, cwelu?!”. Wtedy to automatycznie w ruch idą pięści, nogi, butelki. Matki i dziewczyny zasłaniają oczy stojącym na balkonach dzieciom. Bójka osiąga apogeum po kilku minutach, krew wystrzela z nosów błyskawicznie, opadając czerwoną kurtyną na twarz pokonanych. Przedstawienie skończone. Zacięci wrogowie sprzed kilku chwil siadają z powrotem na ławeczce, sięgają po odstawione na bok puszki piwa, i powracają do delektowania się tymże, zapominając w ogóle, jaki był powód wcześniejszego zdenerwowania.