Widzę cię obok.
- Jechałaś kiedyś na rowerze, trzymając kogoś za rękę? - pytasz.
- Nie, a co?
- To spróbuj.
Chwytamy się za ręce i znikamy we mgle. Może tam będzie lepiej.
a b c d e f g h i j k l m n o p r s t u w x y z
ułóż sobie dobranockę...
poniedziałek, 31 października 2011
wtorek, 11 października 2011
odnalezione po latach. prawa połowa kartki zalana, więc zdania urwane. ciekawe doświadczenie.
Linie niebieskie tańczą z liniami czerwonymi. Teraz zmiana, linie czerwone proszą do tańca linie niebieskie. A teraz wszystkie linie wspólnie klaszczą. Hałas. Dłoń uderza o dłoń. A nie, to dłoń uderza o mój policzek. Czyja dłoń? Policzek zaginął
jazgot myśli, szelest ubrań
dłoń o policzek
dłoń o policzek
dłoń o policzek
krew z nosa płynie ciurkiem,
jestem kostką cukru rozdeptaną na miliony okruchów
policzek zaginął, został hałas i dłoń. I lepkie strzępy cukru przyklejone do ust
czwartek, 6 października 2011
dzisiaj sobie przypomniałam, jak kolega X w przedszkolu powiedział, że byłby mnie w stanie zabrać na wycieczkę w kosmos, żebyśmy mogli nazbierać do słoika kosmicznego pyłu, który umilałby nam zimowe wieczory. teraz tak myślę, że oczekując od kogokolwiek dziś podobnie pięknego w swej prostocie i nierealności wyznania, doczekałabym się w większości przypadków obietnic próby kupna całego wszechświata. zapach pieniędzy chyba zatkał nam nosy i uniemożliwił przepływ krwi oraz myśli.
środa, 5 października 2011
Popatrzył na nią i spytał: - Kim ja dla Ciebie jestem?
- Jesteś jak nocne niebo, rozświetlone tysiącem gwiazd. Wszystko, co w Tobie kocham, jest jak te gwiazdy.
Podszedł do okna i popatrzył w górę. Resztki śniegu i blask miejskich latarni sprawiały, że niebo było pomarańczowe. W żadnym wypadku ciemne. I nigdzie nie było tych małych, świecących punkcików. Uśmiechnął się lekko i zauważył:
- Przecież niebo może być zachmurzone. Nie ma wtedy gwiazd.
Złapała go za rękę. – Gwiazdy są zawsze. Za chmurami również. Ja wiem, że one są, i to mi wystarcza.
Popatrzył uważnie: - Ale jeśli gwiazda umrze? Jeśli spadnie?
Podeszli do okna. – Jeżeli jedna spadnie. wypowiem życzenie, by wróciła znów. Ale jeśli umrze ta, która jest Twoim sercem, wtedy wszystkie gwiazdy stracą dla mnie sens.
- Jesteś jak nocne niebo, rozświetlone tysiącem gwiazd. Wszystko, co w Tobie kocham, jest jak te gwiazdy.
Podszedł do okna i popatrzył w górę. Resztki śniegu i blask miejskich latarni sprawiały, że niebo było pomarańczowe. W żadnym wypadku ciemne. I nigdzie nie było tych małych, świecących punkcików. Uśmiechnął się lekko i zauważył:
- Przecież niebo może być zachmurzone. Nie ma wtedy gwiazd.
Złapała go za rękę. – Gwiazdy są zawsze. Za chmurami również. Ja wiem, że one są, i to mi wystarcza.
Popatrzył uważnie: - Ale jeśli gwiazda umrze? Jeśli spadnie?
Podeszli do okna. – Jeżeli jedna spadnie. wypowiem życzenie, by wróciła znów. Ale jeśli umrze ta, która jest Twoim sercem, wtedy wszystkie gwiazdy stracą dla mnie sens.
{2006.}
wtorek, 4 października 2011
*** (walka)
*** (przemyślenia o jedzeniu)
człowiek z parasolem
Jakiś czas temu pod moim domem lekko nietrzeźwy facet udawał, że strzela do gołębi. Z parasola. Szare ptaki nic nie robiły sobie z jego batalistycznych prób i kontynuowały spacer po chodniku, raz po raz wydziobując z ziemi jakieś przysmaki.
Mężczyzna, w eleganckich spodniach, lakierkach, które straciły już swój blask, pogniecionej i rozchełstanej koszuli i w płaszczu w takim samym stanie, denerwował się jedynie obojętnością gołębi i, podskakując coraz żwawiej, coraz ostrzej celował czubkiem parasola w swoich rzekomych wrogów, po czym śmiał się rubasznie i przerażająco, gdy udało mu się spłoszyć choć jednego ptaka.
Stałam w oknie ponad godzinę, będąc ukrytym świadkiem jego małej wojny. Ponad godzinę obserwowałam człowieka, który zgubił swoją dojrzałość wraz z kilkoma guzikami od płaszcza, a determinację miał dolaną do piwa, po którym puszka kołysała się w jego kieszeni. Upił się determinacją, wykorzystał być może całe boskie zapasy na dzisiejszy dzień dla tych miliardów ludzi, a teraz jak dziecko skacze i usiłuje przegonić gołębie.
Nieogolona twarz, porośnięta siwą szczeciną zarostu, wyrażała autentyczną nienawiść. Palce jednej ręki kurczowo zaciśnięte na rączce parasola, drugiej – z nie mniejszą siłą zaciśnięte w pięść. Bełkotanie wydobywające się spomiędzy wykrzywionych ust wypełniło całe podwórko groźbami pod adresem szarego wroga.
A przecież nie zanosiło się dzisiaj na deszcz.
Mężczyzna, w eleganckich spodniach, lakierkach, które straciły już swój blask, pogniecionej i rozchełstanej koszuli i w płaszczu w takim samym stanie, denerwował się jedynie obojętnością gołębi i, podskakując coraz żwawiej, coraz ostrzej celował czubkiem parasola w swoich rzekomych wrogów, po czym śmiał się rubasznie i przerażająco, gdy udało mu się spłoszyć choć jednego ptaka.
Stałam w oknie ponad godzinę, będąc ukrytym świadkiem jego małej wojny. Ponad godzinę obserwowałam człowieka, który zgubił swoją dojrzałość wraz z kilkoma guzikami od płaszcza, a determinację miał dolaną do piwa, po którym puszka kołysała się w jego kieszeni. Upił się determinacją, wykorzystał być może całe boskie zapasy na dzisiejszy dzień dla tych miliardów ludzi, a teraz jak dziecko skacze i usiłuje przegonić gołębie.
Nieogolona twarz, porośnięta siwą szczeciną zarostu, wyrażała autentyczną nienawiść. Palce jednej ręki kurczowo zaciśnięte na rączce parasola, drugiej – z nie mniejszą siłą zaciśnięte w pięść. Bełkotanie wydobywające się spomiędzy wykrzywionych ust wypełniło całe podwórko groźbami pod adresem szarego wroga.
A przecież nie zanosiło się dzisiaj na deszcz.
{2009.}
erotyk deszczowy
po co to wszystko?
Siedzę już nad kartką, którą mam tu przepisać, i nadal nie wiem, po co mam to robić.
To, że jakoś się przełamałam i pokazałam kilka słów jednej osobie, nie znaczy, że zaczynam karierę literacką. Znaczy, że mojej dłoni pomyliły się kierunki - zamiast włożyć kartkę do szuflady, z szuflady ją wyjęła. Mogłam sobie jeszcze przez przypadek przytrzasnąć palce, prawie że ryzykowałam życiem, można powiedzieć.
Stało się jednak, wyjęłam, przeczytałam, pokazałam. Przeżyłam, jednym słowem. Przynajmniej fizycznie - tak mi się wydaje: serce wciąż bije, może trochę wolniej, ale cały czas, oddycham sobie spokojnie, palce umiały chwycić ołówek, by to wszystko zapisać na kartce, a potem przepisać na klawiaturze komputera, mogę zamrugać oczami tak hyc-hyc. Oznaki życia są, kluczowy argument tego, że funkcjonuję.
Wracając do początkowego pytania: po co to wszystko? Po pierwsze, chyba, i nie jestem tego pewna, bez urazy oczywiście, ale nie będziesz więcej marudzić, że się marnuję. Po drugie, na pewno (muszę tu wcisnąć kawałek mojej samooceny będącej niezmiennie na niezmiernie niskim poziomie) i jestem o tym święcie przekonana, że wreszcie będę mogła udowodnić Ci, że nikt tego nie chce czytać, i że moja opinia o mojej własnej twórczości rzekomo radosnej jest jak najzupełniej słuszna. I wreszcie po trzecie, to jest takie praktyczne, że te moje bazgroły gdzieś wreszcie zgromadzę, i będę miała spokój święty.
tonę w kartce papieru
To, że jakoś się przełamałam i pokazałam kilka słów jednej osobie, nie znaczy, że zaczynam karierę literacką. Znaczy, że mojej dłoni pomyliły się kierunki - zamiast włożyć kartkę do szuflady, z szuflady ją wyjęła. Mogłam sobie jeszcze przez przypadek przytrzasnąć palce, prawie że ryzykowałam życiem, można powiedzieć.
Stało się jednak, wyjęłam, przeczytałam, pokazałam. Przeżyłam, jednym słowem. Przynajmniej fizycznie - tak mi się wydaje: serce wciąż bije, może trochę wolniej, ale cały czas, oddycham sobie spokojnie, palce umiały chwycić ołówek, by to wszystko zapisać na kartce, a potem przepisać na klawiaturze komputera, mogę zamrugać oczami tak hyc-hyc. Oznaki życia są, kluczowy argument tego, że funkcjonuję.
Wracając do początkowego pytania: po co to wszystko? Po pierwsze, chyba, i nie jestem tego pewna, bez urazy oczywiście, ale nie będziesz więcej marudzić, że się marnuję. Po drugie, na pewno (muszę tu wcisnąć kawałek mojej samooceny będącej niezmiennie na niezmiernie niskim poziomie) i jestem o tym święcie przekonana, że wreszcie będę mogła udowodnić Ci, że nikt tego nie chce czytać, i że moja opinia o mojej własnej twórczości rzekomo radosnej jest jak najzupełniej słuszna. I wreszcie po trzecie, to jest takie praktyczne, że te moje bazgroły gdzieś wreszcie zgromadzę, i będę miała spokój święty.
tonę w kartce papieru
Subskrybuj:
Posty (Atom)