wtorek, 4 października 2011

po co to wszystko?

Siedzę już nad kartką, którą mam tu przepisać, i nadal nie wiem, po co mam to robić.
To, że jakoś się przełamałam i pokazałam kilka słów jednej osobie, nie znaczy, że zaczynam karierę literacką. Znaczy, że mojej dłoni pomyliły się kierunki - zamiast włożyć kartkę do szuflady, z szuflady ją wyjęła. Mogłam sobie jeszcze przez przypadek przytrzasnąć palce, prawie że ryzykowałam życiem, można powiedzieć.
Stało się jednak, wyjęłam, przeczytałam, pokazałam. Przeżyłam, jednym słowem. Przynajmniej fizycznie - tak mi się wydaje: serce wciąż bije, może trochę wolniej, ale cały czas, oddycham sobie spokojnie, palce umiały chwycić ołówek, by to wszystko zapisać na kartce, a potem przepisać na klawiaturze komputera, mogę zamrugać oczami tak hyc-hyc. Oznaki życia są, kluczowy argument tego, że funkcjonuję.
Wracając do początkowego pytania: po co to wszystko? Po pierwsze, chyba, i nie jestem tego pewna, bez urazy oczywiście, ale nie będziesz więcej marudzić, że się marnuję. Po drugie, na pewno (muszę tu wcisnąć kawałek mojej samooceny będącej niezmiennie na niezmiernie niskim poziomie) i jestem o tym święcie przekonana, że wreszcie będę mogła udowodnić Ci, że nikt tego nie chce czytać, i że moja opinia o mojej własnej twórczości rzekomo radosnej jest jak najzupełniej słuszna. I wreszcie po trzecie, to jest takie praktyczne, że te moje bazgroły gdzieś wreszcie zgromadzę, i będę miała spokój święty.


tonę w kartce papieru